środa, 25 kwietnia 2012

Rozdział pierwszy "Pewne zdarzenie"



Słowem wstępu - tekst napisany kursywą  to wpisy w pamiętniku bohaterki/retrospekcje ;). Zapraszam do czytania.
~~~~~~



“Gdybym mogła cofnąć czas, i tak nie zrobiłabym tego, gdyż lepiej dla mnie jest popełnić błąd i wyciągnąć z tego lekcję niż nie zrobić nic. Życie toczy się dalej – zawsze będę miała szansę, by się poprawić.”

Zostałam gwałtownie wyrwana z błogiego snu przez słyszalne w obrębie sąsiedztwa pianie koguta. Naszego koguta. Odgarnęłam włosy, które przesłaniały mi oczy i spojrzałam na zegar. Była już dziesiąta. Zdenerwowało mnie to. Nie lubiłam marnować dnia na bezsensownym leżeniu w łóżku, ale z drugiej strony moja siła woli o ósmej rano była zbyt słaba, by wyciągnąć mnie z niego. Byłam zdziwiona, że kogut nie obudził mnie wcześniej.
Mieszkaliśmy jakieś siedem kilometrów od centrum Springs - małego miasteczka w Południowej Karolinie, położonego na obszarach rolniczych, które pomimo prawie pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców zasługiwało na miano wsi. Moja rodzina mieszkała teoretycznie na terenie miasta, ale w praktyce to była wieś. Mój tata i mój wujek posiadali gospodarstwo z kurami, sadami i polami uprawnymi, na których hodowali między innymi ziemniaki, pszenicę, cebulę, kapustę, ogórki, marchewkę. Do głównej drogi było stąd dziesięć minut marszu, autobusy kursowały tu co pół godziny. Było to w pewnym sensie odludzie, ale mi to akurat nie przeszkadzało. Lubiłam rozległe zielone łąki, opustoszałe wiejskie drogi, złociste pola i ogrom błękitnego nieba – miałam mnóstwo sposobności, by być sama, kiedy miałam na to ochotę. W okolicy mieszkały jeszcze cztery inne rodziny - między innymi rodzina Olivii Fields. 
Dlatego byłam przyzwyczajona do takich pobudek. Mój wiecznie zabałaganiony pokój był oblany letnimi promieniami słońca, wyglądało to nawet ładnie, musiałam to przyznać. Cztery lata temu mój ojciec pomalował ściany ja bladożółto, ten kolor nie utrzymał się jednak długo, gdyż posiadałam nałóg pisania po ścianach - to była jedna z przyczyn, dla których zaczęłam pisać pamiętniki, musiałam gdzieś wylać te wszystkie myśli, które kłębiły się w mojej głowie – teraz całe były pokryte w napisach, cytatach i tym podobnych i moją mamę doprowadzało to do szału. Oprócz tego, mój pokój „zdobiły” setki zdjęć i niepotrzebnych pamiątek z różnych miejsc, których i tak zamierzałam się wkrótce pozbyć. Mało kto oprócz mnie tu bywał, więc nie czułam potrzeby, by coś więcej zmienić.
Dom, w którym mieszkaliśmy był jednym z największych w okolicy. Był to stary, zbudowany z czerwonej cegły bliźniak, dwa mieszkania, z których jedno należało do nas, a drugie do wujka Johna, były połączone wspólną piwnicą i strychem, na który nie miałam odwagi się zapuszczać. Każde z nas – ja, Holly, mój dziewiętnastoletni brat Andrew i kiedyś moja kuzynka Abbigail, która się studiuje w Atlancie, ma swój własny pokój. Duże podwórko ogranicza z dwóch sad, a z dwóch pozostałych pole z warzywami i stodoła. Działka była ogrodzona płotem tylko z jednej strony, co było według mnie idiotyczne, skoro każdy kto chciałby wejść na naszą posesje mógłby po prostu obejść płot dookoła.
Miałam jeszcze dwa dni do rozpoczęcia szkoły – tylko dwa dni wolności, dwa dni, których nie mogłam zmarnować na siedzenie w domu. Postanowiłam się wybrać do miasta – bez żadnego określonego celu, tylko tak po prostu. Musiałam oczywiście najpierw wybłagać mamę o pozwolenie. Miała do mnie ograniczone zaufanie. Gdy tylko przekroczyłam granice naszego gospodarstwa, wyciągnęłam komórkę i poinformowałam Olivię o swoich planach. Nie myliłam się – nie czekała nawet, aż ją zapytam, czy chce ze mną jechać, od razu spytała, o której i gdzie się spotkamy. I spotkałyśmy się na przystanku autobusowym.
Dzisiejszy dzień był wyjątkowo upalny. Słońce właśnie górowało na bezchmurnym niebie, niekończące się równiny, na których mieszkałam skojarzyły mi się z gigantyczną patelnią. Czułam pieczenie na mojej jasnej skórze, jestem na tyle głupia, by zapomnieć posmarować się czymś, co blokuje promienie słoneczne.
- Więc, gdzie jedziemy? – zapytała mnie podekscytowana Olivia, gdy siedziałyśmy już w prawie pustym autobusie.
Wzruszyłam ramionami, nie spoglądając na nią i zmieniłam temat. – Nie powiedziałaś mi wczoraj, co tam w szkole. – wyrzuciłam z siebie wymuszone zdanie, które chyba było nie do końca wymuszone, skoro naprawdę ciekawił mnie ten temat.
Olivia zaśmiała się krótko i spojrzała na mnie, jakby chciała uświadomić mi to, że to, co powiedziałam zabrzmiało niedorzecznie.
- To nie tak, że skoro nie wyjechałam nigdzie na wakacje, to spędzałam swój czas w szkole. Proszę, mam ciekawsze zajęcia niż przesiadywanie tam. – powiedziała i roześmiała się.
Wzruszyłam ramionami. Nie byłam już czuła na takie upokorzenie, zaakceptowałam swoją niedomyślność.
- Musiałaś się spotykać ze znajomymi. Daj spokój, nie wierzę, że z nikim ze szkoły się nie widziałaś przez całe wakacje. – „nikim”, bo ja już teoretycznie nie byłam uczennicą. Teraz byłam uczennicą Grant High School, o której opinia w szkole Olivii głosiła nie najlepiej, a mianowicie mundurki, wysoki poziom (co akurat chyba nie było aż takie złe, wyścig szczurów – wprost „idealna” szkoła.
Ale wszystko już było ustalone, więc nieważne jak bardzo bym się szarpała z rodzicami i tak będę musiała tam pójść.
- Nie tylko ty unikasz ich… - powiedziała ściszonym głosem, nie spoglądając na mnie.
Autobusy miały jedną dużą wadę i jedną dużą zaletę. Pierwsze to ilość ludzi, która teoretycznie mogłaby podsłuchać naszą rozmowę (może już nasza szkoła nie była najgorętszym  tematem do plotek, ale nadal byliśmy na językach. Pamiętam to dobrze. „Afera w Liceum w Springs”, „Młodociani przestępcy” itd.). Z drugiej strony warkot silnika skutecznie zagłuszał mój słaby głos i mało, kto mógł cokolwiek zrozumień z naszej rozmowy.
Zainteresowało mnie to. Nie byłam z Oliwią aż tak strasznie blisko, ale znałam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć z jej opowieści, że jej mama nie przejmuje się praktycznie niczym w przeciwieństwie do moich rodziców. Dlatego wiedziałam, że powód unikania znajomych był nieco inny niż mój.
- Oni myślą, że to moja wina. Myślą, że specjalnie doprowadziłam do… - urwała i rozejrzała się nerwowo dookoła autobusu, żeby zobaczyć, czy nikt nie podsłuchuje – Do wiesz czego.
Wiedziałam. I nie wierzyłam w to przez sekundę. Ściągnęłam brwi.
- Kto tak myśli? Powiedz mi. – Poprosiłam ją.
- Wszyscy. Słyszałam, jak mama rozmawiała przez telefon z panią Underwood, z mamą Kate, wiesz którą? To było oskarżenie. Moja mama nie mogła tego słuchać w spokoju. I to nie był jedyny telefon. Jeden odebrałam sama. To był Fisher, ale pożegnał się, gdy zorientował się, że rozmawia ze mną osobiście. Nikt nie powiedział mi tego wprost, ale jestem pewna, że myślą, że to ja. To widać w sposobie, jaki się na mnie gapią. – powiedziała w charakterystyczny dla niej lekceważący sposób.
- Nie mają na kogo zwalić winy. Nie istnieją żadne dowody przeciwko tobie, bo to był przecież wypadek. Znudzi im się w końcu.
Zaśmiała się gorzko.
- Łatwo ci powiedzieć. Ciebie w życiu, by nie podejrzewali. Jesteś zbyt… niewinna.
Nie chciałam tego mówić, ale jej także nikt nie podejrzewałby, gdyby nie robiła i mówiła pewnych rzeczy, albo chociaż się kryła z tym. To zdenerwowałoby ją.
- Miałaś strasznego pecha, Elanie. Ja nadal pamiętam tą panikę, jaka wtedy wybuchła. Ty byłaś znacznie bliżej… I pomyśleć, że znalazłaś się tam przypadkowo! – zawołała Olivia.
Skrzywiłam się.
- To nie było do końca przypadkowe… - przyznałam się jej. Nigdy jej nie okłamałam. Naprawdę znalazłam się w szkole przypadkowo… Ale nieprzypadkowo znalazłam się tak blisko niebezpieczeństwa.

12 czerwca,

Miałam wrażenie, że wściekłość zaraz rozerwie mnie od środka na maleńkie kawałki. Miałam wrażenie, że zaraz zostanie ze mnie niewielka górka popiołu. Płonęłam gniewem. Zaraz miałam wybuchnąć.
Chciało mi się zniszczyć wszystko, co stanęłoby mi na drodze. Przemierzałam szybkim krokiem mało ruchliwą ulicę, która prowadziła do mojego liceum, które pomimo tego, że było wolne, było pełne uczniów. Wiedziałam o tym, co się tam odbywało. Pewien Garrett, czy jakoś tak, wpadł na genialny pomysł, żeby włamać się i urządzić sobie tam imprezę, bo budynek szkoły był ostatnim miejscem, gdzie spodziewano się, żeby być.
Ale to nie bezmyślność i idiotyzm tego Garretta mnie doprowadził do szału. Iskrę wywołało we mnie coś innego.
To był Jason. Tak, ten Jason, którego opisywałam w tym durnym pamiętniku jak jakaś idiotka z obsesją na jego punkcie. Ten Jason – pierwszy, który sprawił, że uwierzyłam w miłość. Pierwszy i jedyny, z którym miałam jakąkolwiek szansę. Tak, ten, co doprowadzał mnie do szału, a mimo to nie zmieniłam nigdy zdania o nim.
A nie zmieniłam zdania o nim nigdy wcześniej, bo nigdy wcześniej nie zrobił czegoś, co mogłoby zawieść moje zaufanie. Ale to była tylko kwestia czasu. Wiedziałam o tym, ale nigdy nie zrobiłam kroku w kierunku zaakceptowania tego.
Obiecał mi coś. Obiecał mi, że nie da się namówić na tę głupią imprezę i że spędzi ten czas ze mną. Tak… te obietnice są nic nie warte.
Weszłam do budynku szkoły jednymi z tylnych drzwi, które imprezowicze zostawili otwarte…

- Chodźmy tam. – zasugerowałam Olivii. – Chcę zobaczyć tę szkołę po raz ostatni.

[…]
„Co ona tu robi?” „O kurcze, Rivera ma kłopoty…” „Nie żeby miał się bać tej… jak ona się nazywa? Stanley?” Przemierzając ciemne korytarze mojego liceum słyszałam głosy i rechoty moich pijanych znajomych. Prawda wychodzi na jaw. Najwyraźniej nigdy nie byłam tam mile widziana. To łamało moje serce na małe kawałki, ale i tak nie bolało tak bardzo, jak informacja, którą te głosy mi przekazywały. Jason Rivera znajdował się w tej szkole. I robił coś, co miało mi się nie spodobać.
Na końcu korytarza mignęły mi dobrze znajome mi brązowe włosy. To obudziło moją czujność. Po kręgosłupie przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz. Obok niego szła niska dziewczyna, której nie potrafiłam rozpoznać z takiego daleka. Trzymał ją za rękę. Poruszali się szybko, oddalali się od sali gimnastycznej, w której znajdowało się centrum imprezy.
Stanęłam na chwilę, przytłoczona ciężarem tego, co właśnie zobaczyłam. To nie była tylko złamana obietnica. To była zdrada.
Potrząsnęłam głową, próbując zepchnąć na bok to, co przed chwilą zobaczyłam i ruszyłam dalej za nimi. Nie wiem, co mnie pchnęło w ich kierunku, nie chciałam się dowiedzieć niczego więcej. No dobra, wiedziałam, to moje zauroczenie Jasonem sprawiało, że zachowywałam się jak piesek na smyczy, którego prowadziły moje własne irracjonalne emocje. Musiałam się dowiedzieć chociaż, co to za dziewczyna, która najwyraźniej była pod każdym względem lepsza ode mnie, skoro Jason okłamał mnie dla niej.

Zamrugałam dwa razy, starając się otrząsnąć z tego wspomnienia, bo właśnie autobus zatrzymał się na przystanku, na którym miałyśmy wysiąść. To był przystanek przy mojej dawnej szkole. Pociągnęłam za nadgarstek Olivię, która była niechętna pomysłowi odwiedzenia szkoły. Nie winiłam ją za to. Sama miałam mieszane uczucia, co do tego, ale to nie by przecież pierwszy raz, kiedy nie miałam dobrego powodu, by robić coś takiego.
To, co zobaczyłyśmy było szokiem dla nas obu. Wiedziałyśmy wcześniej, że szkoła po pewnym wypadku wymagała remontu, ale nie sądziłyśmy, że uwiną się z tym tak szybko. Przednia ściana od ulicy była już skończona – wyglądała zupełnie inaczej niż parę miesięcy temu. Inne ściany – i pewnie także wnętrze – były nadal w trakcie remontu. Okna sal były zasłonięte rusztowaniami, więc nie mogłyśmy zobaczyć wnętrza, a nie zamierzałyśmy popełnić tego samego błędu i włamywać się tam po raz kolejny.
Obeszłyśmy szkołę dookoła i natknęłyśmy się na coś, co zaparło nam dech w piersiach.
Jeden fragment ściany był nietknięty przez prace remontowe. Zajrzałyśmy do środka – do sali, w której miałam kiedyś chemię. Pomieszczenie było tak bardzo zniszczone, że oczy mi zaszły łzami. Nie powinno to robić na mnie takiego wrażenia, bo przecież byłam tam w noc, gdy to się stało – w noc, gdy podczas nielegalnej imprezy wybuchł tam pożar.

[…]
Poszłam za nimi aż do zachodniego skrzydła. Schowałam się za rogiem i patrzyłam na nich stamtąd. Jason wyjął z kieszeni klucz i otworzył drzwi do sali numer dwadzieścia siedem – do sali, w której miałam chemię. Teraz mogłam się przyjrzeć bliżej dziewczynie, z którą był. Była niskiego wzrostu – prawdopodobnie niższa ode mnie, gdyż sięgała Jasonowi zaledwie do ramion. Miała idealnie proste ciemnobrązowe włosy do ramion, ciemną karnację – była opalona tak jak Olivia, co sprawiło, że od razu zapłonęłam nienawiścią do niej, bo mi to nie było dane – prawie czarne oczy, okrągła twarz, na której było wymalowane rozbawienie. Była ubrana w jasną jeansową kurtkę, pod tym miała krótką czarną dopasowaną sukienkę, a na nogach czarne buty na wysokim obcasie, na którym ja prawdopodobnie zabiłabym się. Uwiesiła się na jego ramieniu i ciągle coś mamrotała do niego cichym wysokim głosikiem.
„Dlaczego akurat tutaj?” usłyszałam.
„Chemia się większości uczniom niemiło kojarzy, więc nikt nas tu nie będzie szukał. Możemy być tu sami, Cait…” odpowiedział jej i posłał jej znaczące spojrzenie z delikatnym uśmiechem, którym jeszcze parę godzin temu uśmiechał się do mnie.
Brunetka – „Cait” – zachichotała i weszła do klasy, a za nią wszedł Jason.
Westchnęłam ciężko i pomyślałam, że czas na mnie. Dowiedziałam się, kim jest tajemnicza dziewczyna Jasona i nic tu było po mnie. Miałam ochotę, by tam wejść i przyłapać ich i tym samym zepsuć im „randkę”, ale po co miałam to robić? Czy zniosłabym to upokorzenie? Nie. On mnie nie chciał. Byłabym śmieszna, gdybym łudziła się, że obchodziłoby go to, ze dowiedziałam się. Nie obchodzę go. I tyle. Nie będę udawać, ze jest inaczej.
Już miałam odejść… gdy nagle poczułam duszący zapach dymu, który uruchomił moją czujność.
[…]
Szkoła stała w płomieniach, większość sal zachodniego skrzydła zajęła się ogniem, który pochłaniał wszystko. Przez parę minut stałam i przyglądałam się temu w otępieniu, ignorując dym, który utrudniał mi oddychanie. Byłam przerażona i nie wiedziałam, co mam robić, kogo powiadomić, a może sama uciekać? Jedno było pewne. Musiałam zmusić swoje nogi do ruszenia się stąd zanim płomienie strawią także mnie.
I wtedy przypomniało mi się coś. Jason… i Cait. Oni też znajdowali się w płonącym zachodnim skrzydle… w sali od chemii, pełnej substancji łatwopalnych. Nie mogłam ich tam zostawić, nieważne jak bardzo byłam na ich obu zła czy pragnęłam zemsty.
I zrobiłam coś niewiarygodnie głupiego. Wróciłam się płonącym korytarzem w stronę sali numer dwadzieścia siedem. Wzięłam głęboki oddech powietrza w miarę czystego i rzuciłam się biegiem.
Następne minuty były najgorszymi chwilami w moim życiu i wydawały się być godzinami. Czułam wzrastającą temperaturę na swojej skórze, krztusiłam się dymem i z każdą sekundą stawało się to trudniejsze do zniesienia. Gdy dotarłam do drzwi gabinetu chemicznego uginały się pode mną kolana, ale adrenalina utrzymywała mnie przytomną. Wiedziałam, że liczy się każda sekunda. Moja podświadomość krzyczała do mnie „Wracaj, zaraz umrzesz!”. Drżącymi dłońmi otworzyłam drzwi do gabinetu chemicznego, gdzie tamta dwójka powinna się znajdować, mając nadzieję, że tamte powietrze będzie czystsze. Ale tak wcale nie było.
Sala dwadzieścia siedem nie zajęła się płomieniami całkowicie… jeszcze. Mrużąc oczy, rozejrzałam się dookoła, ale nie widziałam nigdzie ani Jasona, ani tamtej Cait. Zauważyłam drzwi na zaplecze. Podbiegłam do nich i zaczęłam walić w nie pięściami, aż bolały mnie dłonie, drąc się na tyle, na ile pozwalały mi płuca. „Jason, jesteś tam?! Szkoła się pali!!” Ale nikt nie odpowiadał. Złapałam za rozgrzaną klamkę i szybko oderwałam dłoń. Spróbowałam złapać ją przez gruby materiał jeansowej kurtki Cait, która leżała na biurku nauczyciela.
Cait leżała na podłodze, oddychając ciężko. Jasona nie widziałam. Nie paliło się tu nic jeszcze, ale pomieszczenie zadymione. Podeszłam do niej i próbowałam ją zmusić, by mnie posłuchała, ale tylko gapiła się na mnie, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. W końcu namówiłam ją, żeby wstała i poszła ze mną. Zobaczyłam na jej ramieniu ranę po oparzeniu, odwróciłam gwałtownie wzrok, walcząc z mdłościami. Tylko tego mi brakowało.
„Gdzie jest Jason?” spytałam krztusząc się dymem. Ciągnęłam ją za nadgarstek w stronę wyjścia.
Cait spojrzała na mnie ze zmartwieniem. Była pewna, że nikt nie wiedział, że była tu właśnie z nim. A tu taka niespodzianka. Zaczęłam odczuwać jakąś dziką satysfakcję z tego powodu.
Ale musiałam odsunąć od siebie sprawy osobiste. Byłyśmy w centrum palącej się szkoły. Do wyjścia prowadziły tylko jedne drzwi – wszystkie inne były zamknięte. Zastanawiałam się, czy uczniowie w sali gimnastycznej już się ewakuowali…
„Nie wiem, gdzie jest… Wyszedł, żeby zobaczyć o co chodzi z tym dymem. I nie wrócił.”
Pewnie uciekł. Son of a bitch.
Próbowałyśmy uciekać drogą, którą tu doszłam, ale to się zdało na nic, gdyż płomienie odgrodziły nam drogę. Nie miałyśmy innego wyjścia. Musiałyśmy się wrócić. Oczy mi znowu zaszły łzami, gdy zdałam sobie sprawę, że ostatnie parę minut zdało się na nic. Moim umysłem powoli zawładnęła panika. Musiałyśmy uciec! Cait była w o wiele gorszym stanie niż ja… Myślałam, ze fizycznie nie dam rady, byłam wyczerpana.
Po paru desperackim próbach ucieczki przed płomieniami podjęłyśmy pewną ryzykowną decyzje. Postanowiłyśmy wybrać najdłuższą drogę licząc, ze ona nie zajęła się jeszcze płomieniami. Byłyśmy wyczerpane, ale udało się nam wykrzesać z siebie wystarczająco energii, by przebiec te ostatnie korytarze. Coraz czystsze powietrze podnosiło nas na duchu. I wreszcie dotarłyśmy do wyjścia ze szkoły, przed którą stali ewakuowani uczniowie i straż pożarna i karetka.
Pierwszą rzeczą, na którą natrafiłam wzrokiem, była zszokowana twarz Jasona, gdy zobaczył jak jego dziewczyna wyprowadza jego ledwie żywą poparzoną kochankę z płonącego budynku. Teraz byłam na niego wściekła z innego powodu. Na żadnej z nas nie mogło mu zależeć, skoro zostawił także Cait w niebezpieczeństwie. Gdyby zabrał ją ze sobą, ja nie musiałabym ryzykować swojego życia.
Zmrużyłam oczy ze wściekłością w jego stronę. Jestem pewna, że wiedział, co to miało znaczyć.


~~~~
Jak się podoba? Wybaczcie, jeżeli niektóre opisy są chaotyczne lub nierealistyczne, nie mam takich doświadczeń jakie tu opisałam ;p. Następny niedługo.
See ya.