Słowem wstępu - tekst napisany kursywą to wpisy w pamiętniku bohaterki/retrospekcje ;). Zapraszam do czytania.
~~~~~~
“Gdybym mogła cofnąć czas, i tak nie
zrobiłabym tego, gdyż lepiej dla mnie jest popełnić błąd i wyciągnąć z tego
lekcję niż nie zrobić nic. Życie toczy się dalej – zawsze będę miała szansę, by
się poprawić.”
Zostałam gwałtownie wyrwana z błogiego
snu przez słyszalne w obrębie sąsiedztwa pianie koguta. Naszego koguta.
Odgarnęłam włosy, które przesłaniały mi oczy i spojrzałam na zegar. Była już
dziesiąta. Zdenerwowało mnie to. Nie lubiłam marnować dnia na bezsensownym leżeniu
w łóżku, ale z drugiej strony moja siła woli o ósmej rano była zbyt słaba, by
wyciągnąć mnie z niego. Byłam zdziwiona, że kogut nie obudził mnie wcześniej.
Mieszkaliśmy jakieś siedem kilometrów od
centrum Springs - małego miasteczka w Południowej Karolinie, położonego na
obszarach rolniczych, które pomimo prawie pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców
zasługiwało na miano wsi. Moja rodzina mieszkała teoretycznie na terenie
miasta, ale w praktyce to była wieś. Mój tata i mój wujek posiadali
gospodarstwo z kurami, sadami i polami uprawnymi, na których hodowali między
innymi ziemniaki, pszenicę, cebulę, kapustę, ogórki, marchewkę. Do głównej
drogi było stąd dziesięć minut marszu, autobusy kursowały tu co pół godziny.
Było to w pewnym sensie odludzie, ale mi to akurat nie przeszkadzało. Lubiłam
rozległe zielone łąki, opustoszałe wiejskie drogi, złociste pola i ogrom
błękitnego nieba – miałam mnóstwo sposobności, by być sama, kiedy miałam na to
ochotę. W okolicy mieszkały jeszcze cztery inne rodziny - między innymi rodzina
Olivii Fields.
Dlatego byłam przyzwyczajona do takich
pobudek. Mój wiecznie zabałaganiony pokój był oblany letnimi promieniami
słońca, wyglądało to nawet ładnie, musiałam to przyznać. Cztery lata temu mój
ojciec pomalował ściany ja bladożółto, ten kolor nie utrzymał się jednak długo,
gdyż posiadałam nałóg pisania po ścianach - to była jedna z przyczyn, dla
których zaczęłam pisać pamiętniki, musiałam gdzieś wylać te wszystkie myśli,
które kłębiły się w mojej głowie – teraz całe były pokryte w napisach, cytatach
i tym podobnych i moją mamę doprowadzało to do szału. Oprócz tego, mój pokój
„zdobiły” setki zdjęć i niepotrzebnych pamiątek z różnych miejsc, których i tak
zamierzałam się wkrótce pozbyć. Mało kto oprócz mnie tu bywał, więc nie czułam
potrzeby, by coś więcej zmienić.
Dom, w którym mieszkaliśmy był jednym z
największych w okolicy. Był to stary, zbudowany z czerwonej cegły bliźniak, dwa
mieszkania, z których jedno należało do nas, a drugie do wujka Johna, były
połączone wspólną piwnicą i strychem, na który nie miałam odwagi się
zapuszczać. Każde z nas – ja, Holly, mój dziewiętnastoletni brat Andrew i
kiedyś moja kuzynka Abbigail, która się studiuje w Atlancie, ma swój własny
pokój. Duże podwórko ogranicza z dwóch sad, a z dwóch pozostałych pole z
warzywami i stodoła. Działka była ogrodzona płotem tylko z jednej strony, co
było według mnie idiotyczne, skoro każdy kto chciałby wejść na naszą posesje
mógłby po prostu obejść płot dookoła.
Miałam jeszcze dwa dni do rozpoczęcia
szkoły – tylko dwa dni wolności, dwa dni, których nie mogłam zmarnować na
siedzenie w domu. Postanowiłam się wybrać do miasta – bez żadnego określonego
celu, tylko tak po prostu. Musiałam oczywiście najpierw wybłagać mamę o
pozwolenie. Miała do mnie ograniczone zaufanie. Gdy tylko przekroczyłam granice
naszego gospodarstwa, wyciągnęłam komórkę i poinformowałam Olivię o swoich
planach. Nie myliłam się – nie czekała nawet, aż ją zapytam, czy chce ze mną
jechać, od razu spytała, o której i gdzie się spotkamy. I spotkałyśmy się na
przystanku autobusowym.
Dzisiejszy dzień był wyjątkowo upalny.
Słońce właśnie górowało na bezchmurnym niebie, niekończące się równiny, na
których mieszkałam skojarzyły mi się z gigantyczną patelnią. Czułam pieczenie
na mojej jasnej skórze, jestem na tyle głupia, by zapomnieć posmarować się
czymś, co blokuje promienie słoneczne.
- Więc, gdzie jedziemy? – zapytała mnie
podekscytowana Olivia, gdy siedziałyśmy już w prawie pustym autobusie.
Wzruszyłam ramionami, nie spoglądając na
nią i zmieniłam temat. – Nie powiedziałaś mi wczoraj, co tam w szkole. –
wyrzuciłam z siebie wymuszone zdanie, które chyba było nie do końca wymuszone,
skoro naprawdę ciekawił mnie ten temat.
Olivia zaśmiała się krótko i spojrzała
na mnie, jakby chciała uświadomić mi to, że to, co powiedziałam zabrzmiało
niedorzecznie.
- To nie tak, że skoro nie wyjechałam
nigdzie na wakacje, to spędzałam swój czas w szkole. Proszę, mam ciekawsze
zajęcia niż przesiadywanie tam. – powiedziała i roześmiała się.
Wzruszyłam ramionami. Nie byłam już czuła
na takie upokorzenie, zaakceptowałam swoją niedomyślność.
- Musiałaś się spotykać ze znajomymi.
Daj spokój, nie wierzę, że z nikim ze szkoły się nie widziałaś przez całe
wakacje. – „nikim”, bo ja już teoretycznie nie byłam uczennicą. Teraz byłam
uczennicą Grant High School, o której opinia w szkole Olivii głosiła nie
najlepiej, a mianowicie mundurki, wysoki poziom (co akurat chyba nie było aż
takie złe, wyścig szczurów – wprost „idealna” szkoła.
Ale wszystko już było ustalone, więc
nieważne jak bardzo bym się szarpała z rodzicami i tak będę musiała tam pójść.
- Nie tylko ty unikasz ich… -
powiedziała ściszonym głosem, nie spoglądając na mnie.
Autobusy miały jedną dużą wadę i jedną
dużą zaletę. Pierwsze to ilość ludzi, która teoretycznie mogłaby podsłuchać
naszą rozmowę (może już nasza szkoła nie była najgorętszym tematem do plotek, ale nadal byliśmy na
językach. Pamiętam to dobrze. „Afera w Liceum w Springs”, „Młodociani
przestępcy” itd.). Z drugiej strony warkot silnika skutecznie zagłuszał mój
słaby głos i mało, kto mógł cokolwiek zrozumień z naszej rozmowy.
Zainteresowało mnie to. Nie byłam z
Oliwią aż tak strasznie blisko, ale znałam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć z
jej opowieści, że jej mama nie przejmuje się praktycznie niczym w
przeciwieństwie do moich rodziców. Dlatego wiedziałam, że powód unikania
znajomych był nieco inny niż mój.
- Oni myślą, że to moja wina. Myślą, że
specjalnie doprowadziłam do… - urwała i rozejrzała się nerwowo dookoła
autobusu, żeby zobaczyć, czy nikt nie podsłuchuje – Do wiesz czego.
Wiedziałam. I nie wierzyłam w to przez
sekundę. Ściągnęłam brwi.
- Kto tak myśli? Powiedz mi. –
Poprosiłam ją.
- Wszyscy. Słyszałam, jak mama
rozmawiała przez telefon z panią Underwood, z mamą Kate, wiesz którą? To było
oskarżenie. Moja mama nie mogła tego słuchać w spokoju. I to nie był jedyny
telefon. Jeden odebrałam sama. To był Fisher, ale pożegnał się, gdy zorientował
się, że rozmawia ze mną osobiście. Nikt nie powiedział mi tego wprost, ale
jestem pewna, że myślą, że to ja. To widać w sposobie, jaki się na mnie gapią.
– powiedziała w charakterystyczny dla niej lekceważący sposób.
- Nie mają na kogo zwalić winy. Nie
istnieją żadne dowody przeciwko tobie, bo to był przecież wypadek. Znudzi im
się w końcu.
Zaśmiała się gorzko.
- Łatwo ci powiedzieć. Ciebie w życiu,
by nie podejrzewali. Jesteś zbyt… niewinna.
Nie chciałam tego mówić, ale jej także
nikt nie podejrzewałby, gdyby nie robiła i mówiła pewnych rzeczy, albo chociaż się
kryła z tym. To zdenerwowałoby ją.
- Miałaś strasznego pecha, Elanie. Ja
nadal pamiętam tą panikę, jaka wtedy wybuchła. Ty byłaś znacznie bliżej… I
pomyśleć, że znalazłaś się tam przypadkowo! – zawołała Olivia.
Skrzywiłam się.
- To nie było do końca przypadkowe… -
przyznałam się jej. Nigdy jej nie okłamałam. Naprawdę znalazłam się w szkole
przypadkowo… Ale nieprzypadkowo znalazłam się tak blisko niebezpieczeństwa.
12 czerwca,
Miałam wrażenie, że wściekłość zaraz rozerwie mnie od środka na maleńkie
kawałki. Miałam wrażenie, że zaraz zostanie ze mnie niewielka górka popiołu.
Płonęłam gniewem. Zaraz miałam wybuchnąć.
Chciało mi się zniszczyć wszystko, co stanęłoby mi na drodze. Przemierzałam
szybkim krokiem mało ruchliwą ulicę, która prowadziła do mojego liceum, które
pomimo tego, że było wolne, było pełne uczniów. Wiedziałam o tym, co się tam
odbywało. Pewien Garrett, czy jakoś tak, wpadł na genialny pomysł, żeby włamać
się i urządzić sobie tam imprezę, bo budynek szkoły był ostatnim miejscem, gdzie
spodziewano się, żeby być.
Ale to nie bezmyślność i idiotyzm tego Garretta mnie doprowadził do szału.
Iskrę wywołało we mnie coś innego.
To był Jason. Tak, ten Jason, którego opisywałam w tym durnym pamiętniku
jak jakaś idiotka z obsesją na jego punkcie. Ten Jason – pierwszy, który
sprawił, że uwierzyłam w miłość. Pierwszy i jedyny, z którym miałam jakąkolwiek
szansę. Tak, ten, co doprowadzał mnie do szału, a mimo to nie zmieniłam nigdy
zdania o nim.
A nie zmieniłam zdania o nim nigdy wcześniej, bo nigdy wcześniej nie zrobił
czegoś, co mogłoby zawieść moje zaufanie. Ale to była tylko kwestia czasu.
Wiedziałam o tym, ale nigdy nie zrobiłam kroku w kierunku zaakceptowania tego.
Obiecał mi coś. Obiecał mi, że nie da się namówić na tę głupią imprezę i że
spędzi ten czas ze mną. Tak… te obietnice są nic nie warte.
Weszłam do budynku szkoły jednymi z tylnych drzwi, które imprezowicze
zostawili otwarte…
- Chodźmy tam. – zasugerowałam Olivii. –
Chcę zobaczyć tę szkołę po raz ostatni.
[…]
„Co ona tu robi?” „O kurcze, Rivera ma kłopoty…” „Nie żeby miał się bać
tej… jak ona się nazywa? Stanley?” Przemierzając ciemne korytarze mojego liceum
słyszałam głosy i rechoty moich pijanych znajomych. Prawda wychodzi na jaw.
Najwyraźniej nigdy nie byłam tam mile widziana. To łamało moje serce na małe
kawałki, ale i tak nie bolało tak bardzo, jak informacja, którą te głosy mi
przekazywały. Jason Rivera znajdował się w tej szkole. I robił coś, co miało mi
się nie spodobać.
Na końcu korytarza mignęły mi dobrze znajome mi brązowe włosy. To obudziło
moją czujność. Po kręgosłupie przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz. Obok niego
szła niska dziewczyna, której nie potrafiłam rozpoznać z takiego daleka.
Trzymał ją za rękę. Poruszali się szybko, oddalali się od sali gimnastycznej, w
której znajdowało się centrum imprezy.
Stanęłam na chwilę, przytłoczona ciężarem tego, co właśnie zobaczyłam. To
nie była tylko złamana obietnica. To była zdrada.
Potrząsnęłam głową, próbując zepchnąć na bok to, co przed chwilą zobaczyłam
i ruszyłam dalej za nimi. Nie wiem, co mnie pchnęło w ich kierunku, nie
chciałam się dowiedzieć niczego więcej. No dobra, wiedziałam, to moje
zauroczenie Jasonem sprawiało, że zachowywałam się jak piesek na smyczy,
którego prowadziły moje własne irracjonalne emocje. Musiałam się dowiedzieć
chociaż, co to za dziewczyna, która najwyraźniej była pod każdym względem
lepsza ode mnie, skoro Jason okłamał mnie dla niej.
Zamrugałam dwa razy, starając się
otrząsnąć z tego wspomnienia, bo właśnie autobus zatrzymał się na przystanku,
na którym miałyśmy wysiąść. To był przystanek przy mojej dawnej szkole.
Pociągnęłam za nadgarstek Olivię, która była niechętna pomysłowi odwiedzenia
szkoły. Nie winiłam ją za to. Sama miałam mieszane uczucia, co do tego, ale to
nie by przecież pierwszy raz, kiedy nie miałam dobrego powodu, by robić coś
takiego.
To, co zobaczyłyśmy było szokiem dla nas
obu. Wiedziałyśmy wcześniej, że szkoła po pewnym
wypadku wymagała remontu, ale nie sądziłyśmy, że uwiną się z tym tak
szybko. Przednia ściana od ulicy była już skończona – wyglądała zupełnie
inaczej niż parę miesięcy temu. Inne ściany – i pewnie także wnętrze – były
nadal w trakcie remontu. Okna sal były zasłonięte rusztowaniami, więc nie
mogłyśmy zobaczyć wnętrza, a nie zamierzałyśmy popełnić tego samego błędu i
włamywać się tam po raz kolejny.
Obeszłyśmy szkołę dookoła i natknęłyśmy
się na coś, co zaparło nam dech w piersiach.
Jeden fragment ściany był nietknięty
przez prace remontowe. Zajrzałyśmy do środka – do sali, w której miałam kiedyś
chemię. Pomieszczenie było tak bardzo zniszczone, że oczy mi zaszły łzami. Nie
powinno to robić na mnie takiego wrażenia, bo przecież byłam tam w noc, gdy to
się stało – w noc, gdy podczas nielegalnej imprezy wybuchł tam pożar.
[…]
Poszłam za nimi aż do zachodniego skrzydła. Schowałam się za rogiem i
patrzyłam na nich stamtąd. Jason wyjął z kieszeni klucz i otworzył drzwi do sali
numer dwadzieścia siedem – do sali, w której miałam chemię. Teraz mogłam się
przyjrzeć bliżej dziewczynie, z którą był. Była niskiego wzrostu –
prawdopodobnie niższa ode mnie, gdyż sięgała Jasonowi zaledwie do ramion. Miała
idealnie proste ciemnobrązowe włosy do ramion, ciemną karnację – była opalona
tak jak Olivia, co sprawiło, że od razu zapłonęłam nienawiścią do niej, bo mi
to nie było dane – prawie czarne oczy, okrągła twarz, na której było wymalowane
rozbawienie. Była ubrana w jasną jeansową kurtkę, pod tym miała krótką czarną
dopasowaną sukienkę, a na nogach czarne buty na wysokim obcasie, na którym ja
prawdopodobnie zabiłabym się. Uwiesiła się na jego ramieniu i ciągle coś
mamrotała do niego cichym wysokim głosikiem.
„Dlaczego akurat tutaj?” usłyszałam.
„Chemia się większości uczniom niemiło kojarzy, więc nikt nas tu nie będzie
szukał. Możemy być tu sami, Cait…” odpowiedział jej i posłał jej znaczące
spojrzenie z delikatnym uśmiechem, którym jeszcze parę godzin temu uśmiechał
się do mnie.
Brunetka – „Cait” – zachichotała i weszła do klasy, a za nią wszedł Jason.
Westchnęłam ciężko i pomyślałam, że czas na mnie. Dowiedziałam się, kim
jest tajemnicza dziewczyna Jasona i nic tu było po mnie. Miałam ochotę, by tam
wejść i przyłapać ich i tym samym zepsuć im „randkę”, ale po co miałam to
robić? Czy zniosłabym to upokorzenie? Nie. On mnie nie chciał. Byłabym
śmieszna, gdybym łudziła się, że obchodziłoby go to, ze dowiedziałam się. Nie
obchodzę go. I tyle. Nie będę udawać, ze jest inaczej.
Już miałam odejść… gdy nagle poczułam duszący zapach dymu, który uruchomił
moją czujność.
[…]
Szkoła stała w płomieniach, większość sal zachodniego skrzydła zajęła się
ogniem, który pochłaniał wszystko. Przez parę minut stałam i przyglądałam się
temu w otępieniu, ignorując dym, który utrudniał mi oddychanie. Byłam
przerażona i nie wiedziałam, co mam robić, kogo powiadomić, a może sama uciekać?
Jedno było pewne. Musiałam zmusić swoje nogi do ruszenia się stąd zanim płomienie
strawią także mnie.
I wtedy przypomniało mi się coś. Jason… i Cait. Oni też znajdowali się w
płonącym zachodnim skrzydle… w sali od chemii, pełnej substancji łatwopalnych.
Nie mogłam ich tam zostawić, nieważne jak bardzo byłam na ich obu zła czy pragnęłam
zemsty.
I zrobiłam coś niewiarygodnie głupiego. Wróciłam się płonącym korytarzem w
stronę sali numer dwadzieścia siedem. Wzięłam głęboki oddech powietrza w miarę
czystego i rzuciłam się biegiem.
Następne minuty były najgorszymi chwilami w moim życiu i wydawały się być
godzinami. Czułam wzrastającą temperaturę na swojej skórze, krztusiłam się
dymem i z każdą sekundą stawało się to trudniejsze do zniesienia. Gdy dotarłam do
drzwi gabinetu chemicznego uginały się pode mną kolana, ale adrenalina
utrzymywała mnie przytomną. Wiedziałam, że liczy się każda sekunda. Moja
podświadomość krzyczała do mnie „Wracaj, zaraz umrzesz!”. Drżącymi dłońmi
otworzyłam drzwi do gabinetu chemicznego, gdzie tamta dwójka powinna się
znajdować, mając nadzieję, że tamte powietrze będzie czystsze. Ale tak wcale
nie było.
Sala dwadzieścia siedem nie zajęła się płomieniami całkowicie… jeszcze. Mrużąc
oczy, rozejrzałam się dookoła, ale nie widziałam nigdzie ani Jasona, ani tamtej
Cait. Zauważyłam drzwi na zaplecze. Podbiegłam do nich i zaczęłam walić w nie
pięściami, aż bolały mnie dłonie, drąc się na tyle, na ile pozwalały mi płuca. „Jason,
jesteś tam?! Szkoła się pali!!” Ale nikt nie odpowiadał. Złapałam za rozgrzaną
klamkę i szybko oderwałam dłoń. Spróbowałam złapać ją przez gruby materiał
jeansowej kurtki Cait, która leżała na biurku nauczyciela.
Cait leżała na podłodze, oddychając ciężko. Jasona nie widziałam. Nie
paliło się tu nic jeszcze, ale pomieszczenie zadymione. Podeszłam do niej i
próbowałam ją zmusić, by mnie posłuchała, ale tylko gapiła się na mnie, patrząc
na mnie błagalnym wzrokiem. W końcu namówiłam ją, żeby wstała i poszła ze mną.
Zobaczyłam na jej ramieniu ranę po oparzeniu, odwróciłam gwałtownie wzrok,
walcząc z mdłościami. Tylko tego mi brakowało.
„Gdzie jest Jason?” spytałam krztusząc się dymem. Ciągnęłam ją za
nadgarstek w stronę wyjścia.
Cait spojrzała na mnie ze zmartwieniem. Była pewna, że nikt nie wiedział,
że była tu właśnie z nim. A tu taka niespodzianka. Zaczęłam odczuwać jakąś dziką
satysfakcję z tego powodu.
Ale musiałam odsunąć od siebie sprawy osobiste. Byłyśmy w centrum palącej
się szkoły. Do wyjścia prowadziły tylko jedne drzwi – wszystkie inne były
zamknięte. Zastanawiałam się, czy uczniowie w sali gimnastycznej już się
ewakuowali…
„Nie wiem, gdzie jest… Wyszedł, żeby zobaczyć o co chodzi z tym dymem. I
nie wrócił.”
Pewnie uciekł. Son of a bitch.
Próbowałyśmy uciekać drogą, którą tu doszłam, ale to się zdało na nic, gdyż
płomienie odgrodziły nam drogę. Nie miałyśmy innego wyjścia. Musiałyśmy się
wrócić. Oczy mi znowu zaszły łzami, gdy zdałam sobie sprawę, że ostatnie parę
minut zdało się na nic. Moim umysłem powoli zawładnęła panika. Musiałyśmy
uciec! Cait była w o wiele gorszym stanie niż ja… Myślałam, ze fizycznie nie
dam rady, byłam wyczerpana.
Po paru desperackim próbach ucieczki przed płomieniami podjęłyśmy pewną
ryzykowną decyzje. Postanowiłyśmy wybrać najdłuższą drogę licząc, ze ona nie
zajęła się jeszcze płomieniami. Byłyśmy wyczerpane, ale udało się nam wykrzesać
z siebie wystarczająco energii, by przebiec te ostatnie korytarze. Coraz czystsze
powietrze podnosiło nas na duchu. I wreszcie dotarłyśmy do wyjścia ze szkoły,
przed którą stali ewakuowani uczniowie i straż pożarna i karetka.
Pierwszą rzeczą, na którą natrafiłam wzrokiem, była zszokowana twarz
Jasona, gdy zobaczył jak jego dziewczyna wyprowadza jego ledwie żywą poparzoną
kochankę z płonącego budynku. Teraz byłam na niego wściekła z innego powodu. Na
żadnej z nas nie mogło mu zależeć, skoro zostawił także Cait w
niebezpieczeństwie. Gdyby zabrał ją ze sobą, ja nie musiałabym ryzykować
swojego życia.
Zmrużyłam oczy ze wściekłością w jego stronę. Jestem pewna, że wiedział, co
to miało znaczyć.
~~~~
Jak się podoba? Wybaczcie, jeżeli niektóre opisy są chaotyczne lub nierealistyczne, nie mam takich doświadczeń jakie tu opisałam ;p. Następny niedługo.
See ya.