wtorek, 17 kwietnia 2012

Prolog



Jedno nieporozumienie, dwa słowa przemilczane – i wszystko to, co udało mi się kiedykolwiek zdobyć, nagle stanęło się poza moim zasięgiem. Wszystko, w co odważyłam się uwierzyć, rozpłynęło się w powietrzu, okazując się być tylko złudzeniem, które było zbyt piękne by być prawdziwe, ale tak piękne, że mój głupi, naiwny umysł w nie uwierzył. Dlaczego tak się dzieje? Czy za każdym razem, gdy miałam wrażenie, że jestem na dobrej drodze do szczęścia, coś musi pójść nie tak? Dlaczego za każdym razem muszę wracać do punktu wyjścia?
Mogłabym godzinami zastanawiać się, co spieprzyłam tym razem, czego nie dopilnowałam lub czego nie powinnam była dopuścić. Ale byłam świadoma, że to mnie do niczego nie doprowadzi. Nie mogłam niczego cofnąć. Stało się. Koniec. Nic nie mogę na to poradzić. Pozostaje mi tylko przeboleć, zapomnieć - oczywiście zapomnieć o bólu, zacząć od początku, tym razem postarać się lepiej. Ta bezsilność czasami doprowadzała mnie do szaleństwa. 
Napisałabym, co się stało, ale po co mam to robić? Dobrze wiem to, nie potrzebuję głupiego pamiętnika, by mi przypominał o mojej własnej głupocie i porażce. To jest jedna z tych rzeczy, o których się pamięta przez cholernie długi czas, jak nie do końca życia.

Postawiłam na końcu zdania kropkę, prawie robiąc dziurę w kartce długopisem ze złości, którą dopiero co wylałam na papier, odłożyłam długopis i po pięciu sekundach wgapiania się bez emocji w zapisaną kartkę złapałam za jej ruch i gwałtownie wyrwałam ją z grubego zeszytu, który służył mi za pamiętnik. Zgniotłam kartkę w kulkę tak, by nikt nawet nie próbował jej rozłożyć i przeczytać, co dopiero napisałam. Cisnęłam kulką do kosza na śmieci, który stał po drugiej stronie mojego pokoju. Byłam świadoma, że to nie wystarczy, żeby pozbyć się tych wspomnień, ale na razie to musiało mi wystarczyć. Powinnam spalić ją - tylko dla pewności, że "ktoś" (czytaj, moja młodsza siostra Holly) nie wpadnie na pomysł, by zdobyć materiały na plotki. Żeby wiedziała, ile takich zgniecionych stron, wyrwanych z pamiętnika ląduje w moim śmietniku... Moja rodzina nie ma pojęcia, co ja robię i co wypisuję na nich potem.
- Elaine! - usłyszałam stłumiony okrzyk zza szyby, na której się opierałam, potrafiłam rozpoznać do kogo należał ten głos, mimo to odwróciłam się i wyjrzałam za okno, by zobaczyć, kto mnie wołał.
Za szybą zobaczyłam drobną opaloną brunetkę z charakterystycznym kolczykiem w wardze - była to moja dobra koleżanka, którą znałam ze szkoły - Olivia Fields. Olivia była jedyną osobą, z którą kontaktowałam się od czasu pewnego zdarzenia. Widziałyśmy się tylko parę razy podczas tych wakacji, mama zadbała o to, bym nie spotykała się z w jej przekonaniu zepsutą młodzieżą z mojej szkoły, organizując mi wyjazdy. Spędziłam dwa tygodnie u babci na wsi, potem spędziłam kolejne dwa tygodnie na obozie muzycznym, następne dwa u cioci itd. Olivia przychodziła tutaj tylko pod nieobecność mojej matki. 
Jej twarz przybrała czerwony kolor, gdyż darła się jak opętana i machała do mnie. Stała w naszym ogrodzie na trawniku, nigdy nie dzwoniła do drzwi, zawsze przechodziła przez wysoki na około półtora metra płot. Uśmiechnęłam się niezręcznie do niej, żeby zauważyła, że ją widzę. Zeskoczyłam z parapetu, zbiegłam po schodach i wyszłam na zewnątrz. Było słoneczne sierpniowe popołudnie, więc nie musiałam brać kurtki.
- Hej. - przywitałam się cicho, idąc w jej stronę po naszym trawniku z rękami w kieszeniach. Olivia była zawsze w podobny sposób ubrana - miała na sobie czarne conversy, czarne leginsy i kurtkę skórzaną. 
- Wow, opaliłaś się przez ostatnie trzy tygodnie. - przyznała.
- Byłam na Florydzie. - wyjaśniłam niezręcznie. Po trzytygodniowym pobycie na Florydzie opalenizna nie powinna być czymś dziwnym - dla każdego innego człowieka tylko nie mnie. Byłam przeraźliwie blada - miałam zielone oczy i włosy w odcieniu ciemnego blondu delikatnie wpadającego w rudy. Z moją karnacją naprawdę trudno było się opalić - moja skóra w słońcu robiła się raczej czerwona, a nie brązowa. Nie miałam nawet szansy osiągnąć delikatnie brązowego odcieniu skóry Olivii zimą. Często śmiałyśmy się z tego - to znaczy Olivia się śmiała, bo dla mnie to było raczej irytujące.
Uśmiech Olivii nagle zrzedł. - Twoi rodzice nadal nie zmienili zdania? - spytała, jakby wiedziała już, co odpowiem. 
Westchnęłam ciężko. - Nie zmienili. - odpowiedziałam jej nie do końca prawdę. Tata zmienił zdanie, ale to się nie liczyło. Władzę w naszym domu miała mama. - Nie oczekuję, że to zrobią. Zostały trzy dni do rozpoczęcia roku. Podejrzewam, że już od dawna jestem zapisana do tej szkoły dla dzieci specjalnej troski.
Po pewnych wydarzeniach, które zaistniały w naszej szkole, moi rodzice stwierdzili, że nie jest to odpowiednie miejsce dla mnie. Przestraszyli się i postanowili, że przeniosą mnie do najlepszego liceum w mieście. Od następnego poniedziałku będę jeździła na drugi koniec Springs, będę musiała nosić mundurek i będę tą nową. Nie kryłam przed rodzicami tego, że nie podobał mi się ten pomysł, ale po "moim wybryku" związanym z tym samym pewnym wydarzeniem uznali, że nie można mi ufać i domyśliłam się, że nie obchodzi ich moja wola.
- Szkoda. Będziemy za tobą tęsknić. - powiedziała Olivia.
Taak, na pewno będziecie. Ostatnio, gdy tam byłam, wszyscy mnie nienawidzili, pomyślałam. Nie odważyłabym się powiedzieć tego na głos. 
- A jak on się ma? - spytałam, dławiąc się własnym głosem. Nie chciałam okazywać słabości Olivii - nie chciałam ukazywać jej nikomu, ale musiałam zapytać. Olivia doskonale wiedziała o kogo mi chodzi.
Zmieszała się, ale odpowiedziała. - Po staremu. Wiesz... - nie dokończyła.
- Wiem. - odpowiedziałam szybko. - Caitlyn. Nieważne - pokręciłam głową nerwowo. Powiedziałam coś, co było przeciwieństwem prawdy. Nieważne... a jednak dla mnie było ważne. - A Mike? Jakieś wieści od niego? 
Mike był pierwszoklasistą, który jako jedyny poważnie ucierpiał w wyniku tego, co się stało u nas w szkole - tego, do czego niestety przyczyniłam się. Ale nie przyznałabym się do tego. Mike od paru tygodni przebywał w szpitalu. Caitlyn, o której wcześniej wspominałam opuściła szpital o wiele wcześniej niż on.
Nagle na podjazd wjechał samochód mojej mamy...
- Muszę spadać. - powiedziała Olivia spoglądając w tamtą stronę zaniepokojona.
- Wcale nie musisz... - zaprotestowałam. Potrafiłam sobie poradzić z własną matką, nie chciałam, by Olivia musiała wyjść z jej powodu.
- Muszę, muszę. Nie tylko twoi rodzice robią problemy.
Tamto pewne wydarzenie, o którym tak bardzo nie chciałam wspominać, najwyraźniej wywróciło życia wielu uczniów do góry nogami... Nie tylko moim.

Cause you can bandage the damage, you never really can fix my heart.

*
Jak się podoba ;P?

4 komentarze:

  1. Na Florydzie byłaś, ulala :D Wkurza mnie to, że rodzice decydują za nas z kim mamy się zadawać -,-

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, szacunek:)
    Pięknie napisane, masz wielki talent-powinnaś go rozwijać. Dobrze, że to publikujesz, czekam z niecierpliwością na następne części.
    Chciałabym umieć tak pisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale nie mam jakiegoś szczególnego talentu ;p. Trzeba po prostu nauczyć się pisać, a żeby to zrobić trzeba próbować i rozwijać wyobraźnię ;d.

      Usuń
  3. Fajnie piszesz.
    Mam prośbę. Otóż zostałam o tagowana i proszę abyś zadała mi jakieś pytanie pod postem w komentarzu lub zostaw jakiś ślad po sobie :))

    OdpowiedzUsuń